CO DO PROFESORA BINIENDY: Smoleńsk a homoideologia
data:22 lutego 2013     Redaktor: ArekN

No i po co się wychylać bez potrzeby? Przecież jest wolność badań. Nie trzeba koniecznie wypowiadać się na tematy drażliwe. Jak można g. nie  tykać, lepiej nie tykać.  

fot. wpolityce.pl
Uwaga: nie chodzi mi tutaj o „katastrofę smoleńską”, lecz o wypowiedź prof. Biniendy na temat kondycji nauki polskiej.

Otóż tak, zgadzam się z profesorem Biniendą – jeśli reakcja tych 50 polskich pracowników nauki, profesorów, z którymi rozmawiał – była taka właśnie, jak zrelacjonował. Nie mam powodów wątpić, że było tak właśnie. Okrutne.

Czy w USA naprawdę jest inaczej?

Tak. Ale.

Tak zapewne w dziedzinie konstrukcji silników i katastrof lotniczych.

Co do reszty – pewno bywa różnie.

Nie wiem sam dokładnie – mogę za to przytoczyć pewną relację z drugiej (uwaga, nie z trzeciej, tylko z drugiej) ręki.

Otóż pewien nasz kolega, dziś profesor, a wówczas– kilkanaście lat temu – młody doktor, był w Stanach na kilkumiesięcznym stypendium. Zbierał materiały do antologii tekstów dotyczącej metodologii nauk humanistycznych. I wpadł na pomysł zorganizowania takiej malutkiej sesyjki – na tym amerykańskim uniwersytecie, na którym przebywał – o metodologii. Konkretnie spodziewał się owocnego skrzyżowania profesorskich głosów na temat feminizmu, homo-ideologii etc. oraz ich metodologicznego wpływu. Spodziewał się, ponieważ odbył szereg pasjonujących dyskusji z szeregiem miejscowych naukowców.

I co? Okazało się, że w otwartej dyskusji nikt z tych ludzi nie ma ochoty wziąć udziału. I nie weźmie.Sesyjka nie odbyła się.

Dlaczego konkretnie?  Ponieważ nikt z zaproszonych nie miał ochoty zostać „czarną owcą”. Każdy liczył na jakieś granty, każdy miał swoje miejsce na uczelni i swoją naukową drogę etc etc, i nie chciał, żeby środowisko naukowo-gejowsko-lesbisjskie przyprawiło mu gębę. Nikt by go oczywiście oficjalnie od funduszów nie odcinał, ale... praktycznie tak właśnie mogłoby się skończyć. Nawet zaś, gdyby nie było rabanu (a przecie ktoś mógłby wpaść na taki właśnie pomysł, żeby pobawić się z homofobem, tak jak u nas w przypadku profesora  Zawadzkiego  z UAM), to przedstawiciele wspomnianego  środowiska zasiadający w rozmaitych gremiach opiniotwórczych mogliby wziąć sobie sprawę do serca.

No i po co? Przecież jest wolność badań. Nie trzeba koniecznie wypowiadać się na tematy drażliwe. Jak można g. nie  tykać, lepiej nie tykać.

I dlatego też nikt się publicznie nie wychylił.  

Kolega powiedział nam, że przypominało mu to wypisz wymaluj sposób zachowania naukowców w późnym PRLu lat ‘70 i ‘80 XX w. – w odniesieniu do marksizmu-leninizmu. Wszyscy wiedzieli, że to g., i prywatnie mówili o tym coraz śmielej. Publicznie rzadko kto się wychylał, bo… no właśnie. Mógł przecie swobodnie pracować nad planktonem albo nad przyrostami dębu w latach x-y i chciał mieć spokój oraz możliwość wyjazdów na Zachód. Po co prowokować kłopoty?

Pocieszające jest tutaj to, że o ile standardy naukowych dyskusji w dziedzinie katastrof lotniczych są u nas odmienne od „amerykańskich”, to w innych dziedzinach – jak widać – już powoli łapiemy, o co chodzi.

Źródło: Jacek Korabita Kowalski, Salon24.pl
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.