O morderstwie podwójnym... potrójnym
data:17 lutego 2013     Redaktor: GKut


Wczorajszy dzień przyniósł dwie informacje, które mnie, jak to mówią wykształceni ludzie, literalnie zdemolowały. Pierwsza z nich dotyczy tego co się zdarzyło w nocy z piątku na sobotę w Łodzi, jak najbardziej na ulicy Piotrowskiej.

 
 
Otóż z pojawiających się w mediach plotek, można otrzymać następujący obraz. Otóż około godziny 3 nad ranem chłopak z dziewczyną siedzieli sobie na jakiejś ławce z wyciągniętymi przed siebie nogami, kiedy obok przechodziło dwóch obcych, jeden z nich potknął się o wyciągniętą nogę dziewczyny i z tej okazji uderzył ją w twarz, Kolega dziewczyny stanął w jej obronie i w związku z tym, w ciągu następnych 50 sekund otrzymał 9 ciosów nożem, z których 7 zostało później ocenionych jako śmiertelne. Świadkiem tego co się stało było wielu ludzi, w tym patrolujący okolice policjant, który zresztą natychmiast wezwał pomoc. Sprawcy, jak to mówią, zbiegli.
 
      Następnego dnia na policję zgłosił się zabójca i skruszony wyznał, że on o tym, co zrobił, dowiedział się, gdy tylko następnego ranka obudził się we własnym łóżku, że jemu jest bardzo przykro, że z tego co się stało on nic nie pamięta, i że, jak sobie tak teraz o wszystkim myśli, dochodzi do wniosku, że musiał być w jakimś kompletnym amoku. A więc – głupio. Czyż nie? Człowiek budzi się rano i koledzy mu mówią, że on minionej nocy zamordował niewinnego człowieka, pakując mu dziewięciokrotnie nóż w serce, brzuch, szyję, twarz, a on niczego nie pamięta, pierwsze co robi, zakłada ten swój dresik, tę bluzę z kapturem no i idzie na policję, aby im powiedzieć, że jest wstrząśnięty. Scena niemal jak ze słynnego filmu Alana Parkera „Angel Heart”, gdzie biedny Mickey Rourke nagle dowiaduje się, że kiedyś zdarzyło mu się sprzedać Szatanowi duszę, tyle że on niczego nie pamięta.
     A więc to ta pierwsza historia, która zrobiła na mnie takie wrażenie, i o czym nie potrafię przestać myśleć. Druga ma związek już nie z robotniczą Łodzią, lecz z królewskim Krakowem. Otóż w jednym z krakowskich parków znajduje się malutki pomnik poświęcony Ince, dziewczynie, która zostało najpierw zamęczona, a później zamordowana przez polskie państwo za swoją temu państwu służbę. Ja wprawdzie zdaję sobie sprawę z tego, że imię Inka jest dziś znacznie mniej publicznie rozpoznawalne, niż, powiedzmy, nazwisko Martyny Wojciechowskiej, niemniej jednak, ponieważ każdy z nas ma naprawdę bardzo dużo możliwości, by sobie te braki w wykształceniu w każdej chwili uzupełnić – i to w stopniu wystarczającym nie tylko do tego, by wiedzieć, ale by z tej wiedzy zacząć wrzeszczeć – ani słowa na ten temat. Rzecz bowiem w tym, że ów pomnik Inki, zdaje się, że dokładnie tej samej nocy, a kto wie, czy nie w tym samym momencie, kiedy to w Łodzi został zmasakrowany ten chłopak, został oblany czerwoną i zieloną farbą, co spowodowało, że wizerunek Inki – dziewczyny, która pewnego dnia została zamordowana strzałem w głowę – został przedstawiony jak jakaś szatańska kpina, jak jakaś współczesna parodia znanego nam skądinąd Jokera.
 
     Nie miałem jeszcze okazji, by się zorientować, jakie są losy tej nieprawdopodobne wręcz profanacji. Nie wiem, czy znaleziono jej sprawców, i czy w ogóle ktoś tak naprawdę się ich szukaniem przejmuje. Natomiast nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało,  że dziś rano na policję zgłosiły się jakieś dzieci i przyznały się do pomalowania tego pomnika, zaklinając się, że one pojęcia nie mają, co w nie wstąpiło; że nawet nie za bardzo pamiętają, co wtedy robiły i o czym myślały. I że proszę, by się na nich nie gniewać, bo tak naprawdę one nawet nie wiedzą, kto to taki ta Inka – tyle może tylko, że nauczycielka od historii, okropnie nudna piła, coś o niej ostatnio gadała.
 
     Myślę więc o tych dwóch kompletnie bezsensownych i pewnie nawet nie do końca zamierzonych i uświadomionych zbrodniach i przez moja głowę przybiega tyle myśli, z którymi zupełnie nie potrafię sobie poradzić, że nawet nie bardzo wiem, co dalej mam mówić. Dziś, już w trakcie pisania tego tekstu, zajrzałem na blog mojego kolegi Coryllusa, który – my naprawdę jesteśmy połączeni jakąś niewidzialną emocjonalną nicią – nawiązał do owego krakowskiego morderstwa i napisał takie słowa:
 
„Oczekiwałem, że dzisiaj znajdę na blogach, choćby ślad oburzenia wyrażony przez polityków i dziennikarzy. Sądziłem, że jakieś słowo już wczoraj napisze o tym bloger Sowiniec, który był przecież jednym z inicjatorów wystawienia tego pomnika. Niestety nic takiego się nie stało. Sowiniec napisał coś o smogu nad Krakowem. Janusz Wojciechowski o kalaniu symboli katolickich przez współczesnych artystów, a reszta milczy. Może nie wiedzą co powiedzieć? Ja myślę, że część z nich powinna po prostu tam pojechać i przynajmniej sfotografować się przy tym zdewastowanym pomniku, żeby okazać solidarność z tymi ludźmi, dla których wystawienie pomnika Inki, to najważniejsza rzecz na świecie. Nikt tego jednak nie zrobił. I ja wiem dlaczego. Otóż powód jest prosty – to wydarzenia mają napędzać w Polsce karierę polityków, a nie kariera polityków ma napędzać wydarzenia. I to jest wszystko. Gdyby zniszczono krzyż, albo jakiś obraz w kościele poseł Wojciechowski byłby tam pierwszy i organizował konferencję pasową. Nie jest to jednak według mnie oznaka jakiegoś szczególnego przywiązania do religii, choć pewnie sam pan poseł tak myśli. Jest to prosta kalkulacja: Matka Boża i jej wizerunek są więcej warte na politycznej giełdzie niż pomnik jakiejś zamordowanej przez ubeków dziewczyny. Smog nad Krakowem jest stokroć ważniejszy dla Sowińca niż ten biedny pomnik, bo on na jego ustawieniu już swoje ugrał i nie ma potrzeby zajmować się tym więcej. Tak więc fala oburzenia po tej dewastacji przechodzi jedynie przez blogi autorów niezależnych, reszta milczy albo robi głupie miny”.
 
      A więc niech ta właśnie refleksja Gabriela zamknie to wszystko, co ja napisałem wyżej. Myślę, że to będzie bardzo dobre podsumowanie tego mojego bólu i jego znakomite usprawiedliwienie. W końcu, w ostatnim rozrachunku to jest to, co nam pozostaje – ta solidarność w nieszczęściu i ta walka. Walka, która może się skończyć jedynie piękną katastrofą, ale naprawdę wygląda na to, że nie pozostało już nic innego.
 
                                                                                                               Krzysztof Osiejuk
osiejuk.salon24.pl
toyah.pl





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.