Konkurs "Wojna z narodem - 13.12.81"-  LECH FESZLER
data:02 lutego 2013     Redaktor: GKut

W 2012 r. ogłosiliśmy konkurs pt. „Wojna z narodem- 13.12.81. Ofiarom stanu wojennego”. Od kilku dni zamieszczamy nagrodzone wówczas prace. Pamięć o czasie stanu wojennego jest żywa w nas-świadkach, ale pilnujmy, by tamte tragiczne wydarzenia stały się także znane młodemu Pokoleniu. Ku przestrodze!

 
Uwaga! Redakcja nadal przyjmuje świadectwa, wspomnienia i relacje związane z wprowadzeniem stanu wojennego 13.12.1981r. - prosimy o kierowanie tekstów na adres mejlowy: redakcja@solidarni2010.pl
 
Praca nagrodzona wyróżnieniem.
Autor: LECH FESZLER
 

Próba retrospekcji

 

„ Przyszli nocą w uśpiony dom

Wyciągali nas chyłkiem, jak zbóje
Drzwi zamknięte otwierał łom..."
/Idą pancry na Wujek, Maciej Bieniasz/
 

I. 12 grudnia 1981 r. (sobota późna noc) - 13 grudnia 1981 r. (po północy)

 

Tu i ówdzie docierają sygnały, iż żołnierze na przepustkach są telegraficznie wzywani do macierzystych jednostek. Nie wywołuje to moich obaw, tym bardziej, że to nie po raz pierwszy. Już od marca, po Bydgoszczy, pojawiają się różne sygnały ostrzegawcze o mających nastąpić aresztowaniach działaczy, zmuszające do noclegów poza domem. Tym razem jednak postanowiłem nocować w domu, ponieważ przygotowywałem teksty do niedzielnej Mszy Św. w intencji Ofiar Grudnia 1970 r.

Było późno, zaraz po północy. Żona i syn pogrążeni we śnie. Wokół cisza. Przepisywałem na maszynie teksty do modlitwy wiernych i jakiś wiersz, chyba „Który skrzywdziłeś" Cz. Miłosza.

W pewnej chwili usłyszałem, za oknem, kobiecy krzyk. Zaintrygowany tym krzykiem zbliżyłem się do okna. Nim zdążyłem wyjrzeć, rozległ się donośny dzwonek u drzwi.

Za drzwiami stał młody człowiek, ubrany w krótki kożuszek, z kopertą w rękach. "Telegram do pana, proszę otworzyć." Po uchyleniu drzwi, aby odebrać telegram, zauważyłem na schodach, ustawione gęsiego przy ścianie, niebieskie mundury milicjantów.

Udaje mi się zablokować drzwi łańcuchem i wraz z – obudzoną donośnym dzwonkiem – żoną, próbujemy je zamknąć. Na nic to się zdało.

Drzwi wypadają wraz z zawiasami i metalową futryną, wyważone łomem przez napastników w niebieskich mundurach. Banda „odważnych” mundurowych z bronią (p-m) wycelowaną w naszym kierunku, wdarła się przez wywalone drzwi. Dwóch z nich złapało mnie za ręce, a dwóch pozostałych. wpada do pokoju i zgarnia z biurka książki, gazetki i moje rękopisy.

Na moje pytanie: co ma oznaczać ta napaść, dowodzący bandą machnął przed oczami jakimś papierem, każąc natychmiast się ubierać. Nie wiedząc co się dzieje, jesteśmy zaskoczeni i przerażeni. Próba skorzystania z telefonu zostaje udaremniona wyrwaniem słuchawki i kabla telefonicznego.

Stojąc pomiędzy uzbrojonymi milicjantami próbuję się ubrać, co idzie mi z trudem, ponieważ jeden z nich trzyma mnie za rękę. Zastanawiam się do dziś – PO CO? - trudno przecież byłoby uciekać z 4 piętra, mając w mieszkaniu czterech napastników z wycelowanymi pistoletami i którzy są w stanie obstawić drzwi i okna.

Przed wyjściem, żegnam się z żoną i 10- letnim synem, któremu mówię, że wrócę gdy Polska będzie wolna.

Napastnicy nakładają mi kajdanki i dodatkowo trzymając mnie za ręce sprowadzają z 4 piętra do stojącego, przy wyjściu z budynku, samochodu. W samochodzie próbuję do nich mówić, pytając „czy wiedzą co robią, czy zdają sobie z tego sprawę". W odpowiedzi słyszę, iż wszystkiego dowiem się na komendzie.

Po przywiezieniu na Komendę MO, dowodzący milicjant oraz fałszywy „listonosz" spisują protokół z zabranych z domu materiałów. Było tego wiele, głównie rękopisów- dziś żałuję, iż zgodziłem się zakwalifikować wszystko jako plik, a nie spisywać każdą kartkę oddzielnie. Wyobrażam sobie, jak długo bym opóźnił całą akcję.

W trakcie spisywania, próbuję dowiedzieć się w jakim charakterze zostaję zatrzymany oraz proszę o telefon do prawnika w moim zakładzie.

Słyszę, że to niemożliwe „a zresztą i tak ten radca nic tobie nie pomoże." I dalej „tak dobrze się zapowiadaliście, a tak marnie kończycie." Po moim pytaniu: co znaczy to stwierdzenie nie słyszę odpowiedzi i zostaję sprowadzony na dół do aresztu. W czasie odbierania mi paska od spodni i sznurowadeł próbuję powiedzieć znajomemu milicjantowi, aby powiadomił moją żonę, gdzie jestem. Jak później się okazało, tego nie uczynił.

Zostaję zamknięty w pustej celi z drewnianą skrzynią, służącą –zapewne- za łoże.

Po raz pierwszy w swoim życiu jestem w areszcie. Próbuję zebrać myśli, co nie bardzo mi się udaje. Nie potrafię jeszcze zrozumieć biegu zdarzeń. Wprawdzie od marca byłem przygotowany na ewentualne aresztowanie, jednak traktowałem tamte ostrzeżenie w kategorii „science fiction”. Tej nocy stało się to rzeczywistością.

Oto jestem w więzieniu, tak jak mnie ostrzegano. Ale tam, na zewnątrz została moja żona i 10- letni syn- zupełnie nie przygotowani na tą sytuację. Zaczynam się modlić, co uspokaja i pozwala na uporządkowanie myśli.

Z korytarza dobiega głośny rejwach i głosy, które trudno zidentyfikować.

Wtem - zgrzyt klucza i każą wychodzić. Z powrotem ubierają w kajdanki i wyprowadzają z celi. Prowadzony widzę wielu uzbrojonych milicjantów. Dziedziniec komendy obstawiony dookoła uzbrojonymi mundurowymi. A skąd ich tylu?

Każą wsiadać do „suki" milicyjnej, do której wprowadzają za chwilę Kazika Chodzickiego- szefa „Solidarności" w Gospodarce Komunalnej. Przy każdym z nas sadowią się dwaj, uzbrojeni w pm-y, mundurowi. Ruszamy w drogę. Pytanie „ gdzie?" pozostaje bez odpowiedzi. Próbujemy razem z Kazimierzem rozmawiać z naszą eskortą. Słyszymy w odpowiedzi „jesteście ekstremiści, finansowani przez CIA, z wami nie będziemy rozmawiać."

Po ponad godzinnej podróży „suka" wjeżdża przez dużą stalową bramę. Jak się później okazało, była to brama więzienia w Białymstoku przy ul. Kopernika 21.

Po zatrzymaniu „suki" pozostajemy nadal w samochodzie. Z zewnątrz dobiega monotonny głos Generała, który obwieszcza wprowadzenie stanu wojennego.

Szczęk otwieranych drzwi „suki”. Wyprowadzają nas na dziedziniec więzienia obstawiony uzbrojonymi mundurowymi z psami u nóg.

Szpalerem pomiędzy mundurowymi prowadzą nas do pomieszczenia w budynku.

Jest to „poczekalnia", w której widzę swoich kolegów i przyjaciół z Zambrowa, Łomży, Grajewa, Kolna i Białegostoku. Wpisują nas do jakiegoś rejestru, odbierając nam portfele, obrączki, zegarki. Każą także zdjąć znaczki „ Solidarności". Swój znaczek chowam do portfela. Po spisaniu ustawiają nas w szeregu i wyprowadzają nas na zewnątrz, między szpaler mundurowych z dużymi tarczami i pałami.

Widzimy niespokojne błyski w oczach „pałkarzy", jakby oczekiwali na pretekst do użycia swych narzędzi. Widząc to, idziemy spokojnie. W sąsiednim budynku nazywanym „pawilonem" lokują nas na zbiorowej celi. Tak jak niedawno, na mazowieckim zjeździe „Solidarności", jesteśmy razem, tylko w białostockim więzieniu.

Są wśród nas: Kazik Chodzicki, śp. Gienek Łomociński , Marek Rutkowski, śp. Józef Klimek, Bronek Chełmiński, śp. Jurek Ćmielewski, Stefan Ruchała, Leszek Gizelach i wielu innych. Jesteśmy razem - SOLIDARNI.

II. 13 grudnia 1981, niedziela

 

Oto po nocy „długich pałek", jak później okazało się - nie ostatniej, znaleźliśmy się w więzieniu. Internowani - tak nazwano nasz status, ale tylko słownie, bo nikt z nas wtedy nie otrzymał na rękę decyzji o internowaniu i osadzeniu w więzieniu.

Próbuję w pamięci znaleźć znaczenie tego słowa. Kojarzy się ono z Rumunią, gdzie internowano Polaków we wrześniu 1939 roku. Nie pasuje mi to jednak do naszej sytuacji - przecież my jesteśmy we własnym kraju.

Dzisiaj, z perspektywy 20 lat łatwiej mi to zrozumieć. Jaruzelski i jego partia uważali się za jedynych właścicieli Polski, a obywateli myślących inaczej traktowali jako obcych.

Rzeczywiście potraktowano nas jako obcych nadając status internowanych. Było to też wyrachowanie, bo ten status nie rodził późniejszych konsekwencji prawnych i finansowych. Uwięzienie nas bez podstaw prawnych takie konsekwencje rodziło.

Jesteśmy zaskoczeni. Osadzono nas w więzieniu bez procesu, bez wyroku, bez jakiejkolwiek decyzji na piśmie. Byliśmy oburzeni tym jawnym bezprawiem. Snuliśmy różne scenariusze dalszych wydarzeń. Pesymistyczny, że oto twardogłowi dorwali się do władzy i dostaniemy sankcje karne. Optymistyczny - w poniedziałek nas zwolnią, a obecnie dlatego nas zamknięto by uzasadnić internowanie Gierka i innych partyjnych twardogłowych.

Wizje te rozprasza wejście do celi komendanta więzienia, który oznajmia nam o wprowadzeniu stanu wojennego i konieczności naszej izolacji, byśmy nie podejmowali żadnych działań przeciwko socjalistycznemu państwu. Zostajemy zapoznani z regulaminem więziennym oraz jego rygorami i sankcjami za nieprzestrzeganie

Komendant nakazuje nam powiadomienie rodzin o miejscach naszego pobytu. Wówczas po raz pierwszy dowiadujemy się oficjalnie, że jesteśmy osadzeni w Zakładzie Karnym w Białymstoku przy ul. Kopernika 21.

Podaję ten adres w liście do żony. Jak się potem okazało, listy nasze doręczono dopiero przed świętami, o czym świadczy adnotacja cenzury z 22 grudnia 1981 roku Ingerencja cenzury polegała na dokładnym zamazaniu czarnym atramentem niektórych tekstów w liście wraz z adresem naszego uwięzienia. List ten został doręczony do mego domu przez milicjanta, dopiero w przeddzień Wigilii wraz z poleceniem przygotowania paczki. Jeszcze wtedy, nie ujawniono rodzinom miejsca naszego uwięzienia. Wprawdzie niektóre wiadomości przeciekały z innych źródeł, to jednak nie ujawnienie rodzinom miejsca naszego uwięzienia świadczyło o próbach psychicznego znęcania się nad naszymi bliskimi. Potwierdzają to ujawnione później fakty zastraszania rodzin, które otrzymywały telefony od ubeków informujące o godzinach odjazdu pociągu na wschód - domyślnie na Syberie. Takie oto metody stosowali wierni żołnierze Generała. Trudno mi to zrozumieć nawet dzisiaj. Jednak tymi represjami, nasi obrońcy socjalizmu udowodniali, swoje związki z moskiewskimi zaborcami, których poprzednicy 40 lat temu wywozili Polaków na Syberię.

Wówczas nie potrafiliśmy wytłumaczyć przyczyn naszego uwięzienia. W głośniku, który nam włączono słuchaliśmy słów Prymasa, który wzywał do spokoju, do uniknięcia rozlewu polskiej krwi. Słowa te świadczyły, iż w Polsce organizowany jest opór. Napawało to nas otuchą, ale jednocześnie i obawą, co z nami zrobią.

Tymczasem przerzucają nas do następnej celi, w której spędzamy resztę dnia. W między czasie wprowadzają nas pojedynczo do administracji gdzie robią nam „wizytowe” zdjęcia: en face i z profilu oraz pobierają nasze odciski palców. Złudzenia pryskają - wiadomo w jakim charakterze tu jesteśmy. Zaczynamy więc z tym oswajać się, próbując zorganizować sobie czas pobytu. W dyskusjach planujemy szkolenia z historii, socjologii, psychologii, a nawet języków obcych.

Już na początku, bo pierwszego dnia wieczorem próbujemy organizować pierwszy protest. Przyczyna dość prozaiczna - brak papierosów. Nikt z nas nie był przygotowany na dłuższy wyjazd, stąd zapasy „fajek" szybko się wyczerpały. Protest polegał na odmowie spożycia kolacji i tłuczeniu łyżką w blaszane talerze. Próby uspokojenia ze strony strażników nie przynoszą skutku. Protest zostaje zażegnany dopiero po interwencji zastępcy komendanta, który zapewnia nam przydział po 10-tce papierosów na głowę.

Tego samego dnia parcelują naszą zbiorczą celę, rozdzielając nas do cel 4 - osobowych. Jest to też zapewne skutek protestu. W celi zbiorczej byliśmy silni jako ponad 20 osobowa grupa zjednoczona wspólną ideą. To było groźne dla naszych strażników. Postanowiono nas więc porozdzielać.

To wywołało nasze obawy, iż zostaniemy umieszczeni w celach z więźniami kryminalnymi. Aby do tego się przygotować przechodzimy krótki kurs więziennego „savoir vivre" przeprowadzony przez starszych kolegów, głównie AK-owców, znających te zwyczaje jeszcze z czasów stalinowskich. Jednym z takich zwyczajów jest podeptanie ręcznika, który zostanie rzucony po naszym przyjściu do celi. Jednak nasze obawy stały się płonne. Trafiłem do celi wspólnej z Frankiem Adamiakiem z Łomży, Jurkiem Gryką z Białegostoku oraz Stefanem Forfą z Kolna - działaczami Solidarności. Cela okazała się "klitką" 2 x 4 metry z piętrowymi pryczami, stolikiem, umywalką i sedesem oraz niewielkim zakratowanym oknem od zewnątrz z blendą. Zajmuję górną pryczę, z której przez szpary pomiędzy światłem okna, a przesłoną zewnętrzną, widać skrawki wolnego świata. CZY NAPRAWDĘ WOLNEGO?

„poniedziałek: magazyny puste, jednostką obiegową stal się jeden szczur

wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców
środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów
nie znamy ich miejsca pobytu, to znaczy miejsca kaźni"

/Raport z oblężonego miasta, Zbigniew Herbert - 1982 rok/

 

III. Grudzień 1981 – 5 stycznia 1982 r ( więzienie w Białymstoku).

Odpowiedzi na pytanie, czy Polska za oknem naszej celi jest jeszcze wolna, szukaliśmy w wiadomościach sporadycznie nadawanych przez głośnik umieszczony nad drzwiami celi. Wsłuchiwaliśmy się, szczególnie uważnie, w komunikat o stopniu zasilania energetycznego, nadawany na początku ówczesnych dzienników. Analiza tego komunikatu pozwalała na przypuszczenia o pracy lub strajkach. I tak np. duży stopień zasilania świadczyłby o dużym poborze mocy, a więc o pracy zakładów.

Jak się później okazało, głośnik nie był wiarygodnym źródłem informacji. Włączany był centralnie z zewnątrz w bliżej nieokreślonych porach. Informacje w nim nadawane były montowane. Fakt ten odkryliśmy, kiedy ta sama godzinę powtórzono o różnych porach. Okazało się, iż przekazywano nam wiadomości ocenzurowane i takie, które powinniśmy słyszeć.

O wyjątkowej bezczelności WRONY świadczyć może wypowiedź ówczesnego rzecznika rządu Urbana o internowaniu nas w ośrodkach wczasowych. Przeczyły temu nasze ostre więzienne warunki i strażnicy więzienni, zamiast hotelowej obsługi domów wczasowych. A byliśmy bardzo czujnie pilnowani.

Pewnego dnia, a było to 16 lub 17 grudnia, słysząc przez okno głosy z sąsiedniej celi, leżac na górnym łóżku uchyliłem lufcik, aby porozumieć się z sąsiadami. Natychmiast na moim oknie zatrzymał się snop światła z wieży strażniczej i usłyszałem szczęk otwieranych drzwi celi. Nie zdążyłem zeskoczyć z łóżka, kiedy w drzwiach stanęło kilku strażników, a za nimi zomowcy w hełmach z pełnym uzbrojeniem. Ciarki przebiegły mi po plecach.

Na pytanie: co robię? Odpowiadam, iż próbuję zamknąć okno, trzymanym w ręku kijem od szczotki. Na moje szczęście incydent zakończył się zarekwirowaniem kija i groźbą wyprowadzenia z celi.

Myśleliśmy wówczas, iż ta wzmożona czujność i obecność uzbrojonych strażników spowodowana jest rocznicą masakry stoczniowców w 1970 roku. Późniejsza wiadomość o nowej masakrze górników w Wujku tego samego dnia dowodzi, iż WRONA dała rozkaz rozprawienia się z Solidarnością. Nasi oprawcy tego dnia uzbrojeni byli po zęby. Zapewne mieli przyzwolenie użycia broni ostrej. Czekano tylko pretekstu.

Kojarząc te fakty za haniebne kłamstwo uznać należy obecne tłumaczenie generałów: Jaruzelskiego i Kiszczaka, iż takiego rozkazu nie wydali. I znowu nie ma winnych?

Winnych szukano, ale wśród nas. Zaczynają się przesłuchania.

Prowadzony na jedno z nich, piętro wyżej, widzę na korytarzu jednego z więźniów prowadzonego na „smyczy”, bo tak można określić przyrząd służący do prowadzenia więźniów. Widok był okrutny, bo oto głowa więźnia opasana jakby obrożą i sprowadzona linką lub paskiem do wysokości kolan. Zapewne ten widok miał służyć do psychicznego nacisku na nas.

W trakcie przesłuchania otrzymuję kartkę, na której każe się nam opisać naszą działalność. Piszę na niej lakonicznie, iż zajmowałem się działalnością związkową zgodnie ze statutem NSZZ „Solidarność”. W trakcie tego przesłuchania otrzymałem również decyzję o internowaniu datowaną 13 grudnia 1981 roku.

Na moje żądanie podania przyczyn uwięzienia i statusu internowanego otrzymuję pytanie dotyczące mego stosunku do Kościoła, a dokładniej zapytano mnie – komu przysługuje posłuszeństwo i wierność: państwu czy Kościołowi. Pamiętam, iż odpowiadając próbowałem udowodnić podając przykłady z historii, iż Kościół zawsze był wierny Polsce i dlatego jako katolik i Polak uważam wierność Kościołowi za tożsamą co Polsce. Analizując to pytanie przypuszczam, iż szukano wtedy powodu do oskarżenia nas o agenturalność, tak jak wcześniej zarzucali nam, eskortujący do więzienia, milicjanci.

Pobyt w celi nie należał do przyjemnych, Przy jej niewielkich wymiarach, zgodnie z regulaminem więziennym, w czasie dnia nie można było leżeć, a siedzieć na stołkach lub łóżku oraz spacerować na długości ok. 4 metrów. Było to monotonne i nużące tym bardziej, iż na początku nie mieliśmy książek czy też innych sposobów zajęcia.

Przed świętami udostępniono nam szachy oraz możliwość otrzymania książek. Wybór książek odbywał się za pomocą obsługującego więźnia, który w obecności klawisza pytał nas o tematykę i sam dobierał tytuł oraz autora. Dopiero na nasze wyraźne żądanie zgodzono się na samodzielny wybór tytułów. Pamiętam, iż wypożyczyłem wówczas „Quo vadis”, które już kilkakrotnie czytałem, to jednak tym razem chciałem coś poczytać dla podniesienia ducha. Dopiero przed świętami zaczęto wyprowadzać nas na spacery, które odbywały się na spacerniaku ogrodzonym wysokim murem. W czasie spacerów można było spotkać się z kolegami z innych cel.

W tym też czasie, po ponad tygodniu od zamknięcia, umożliwiono nam kąpiel w łaźni. Pamiętam, iż bardzo się wówczas spieszyliśmy, gdyż dano nam wówczas tylko 10 minut czasu. Do niezbyt przyjemnych wrażeń należało również więzienna bielizna w kolorze ciemnogranatowym z zaznaczonym napisem „ZK Białystok”. Ubiór dzienny mieliśmy swój prywatny, a na noc był on składany w kostkę i wynoszony na korytarz, po czym cela była zamykana.

Nadal nie mieliśmy wiadomości od rodzin. Dopiero w wigilię wezwano mnie i wprowadzono do pokoju przesłuchań, gdzie esbek wręczył mi paczkę wraz z krótkim listem od żony. Była to pierwsza wiadomość, jaką otrzymałem od 13 grudnia. Choć list był krótki, jak później się dowiedziałem od żony, pisany w ostatniej chwili, w obecności ubeka, który przyniósł list napisany zaraz po naszym uwięzieniu, to jednak był to najlepszy prezent w dzień Wigilii. Był w nim także opłatek, którym podzieliłem się z kolegami.

W dniu Wigilii otrzymaliśmy także opłatek wraz z życzeniami świątecznymi od Biskupa Kisiela z Białegostoku. Kolację wigilijną spożyliśmy łamiąc się opłatkiem i częstując wzajemnie ciastem, które otrzymaliśmy w paczkach.

Na wieczerzę wigilijną była więzienna czarna kawa, chleb i makaron z twarogiem, zwany przez nas „kaczym żerem”.

Smutna była to Wigilia przeżywana w więzieniu, z dala od rodziny i od najbliższych. Smutna, bo żaden z nas nie miał bliższych wiadomości od rodziny. Trapił nas niepokój o najbliższych, o nasze dzieci, o nasze żony, matki.

Smutno też brzmiały nasze kolędy w ten dzień, w którym należało się cieszyć z Narodzenia Pana. Pomimo tego smutku czuliśmy poprzez opłatek i śpiewne kolędy więź z naszymi bliskimi, którzy na pewno w tym samym czasie łamiąc się opłatkiem myśleli o nas i nas wspominali. Taka jest potęga wiary w Boga, który nocą stanu wojennego w czasach Jaruzelskiego – tak jak w czasach Heroda- zwyciężył i przyniósł nam nadzieję.

O północy włączono nam głośniki i pozwolono wysłuchać transmisji Pasterki.

W więzieniu pozostałe dni świąteczne niewiele różniły się od dnia codziennego.

A dzień codzienny wśród monotonii przynosił także chwile strachu. Dość często mieliśmy dyscyplinujące wizyty tzw. wychowawcy straszące nas pałowaniem. Innym urozmaiceniem były rewizje zwane „kipiszami”, dokonywane w czasie spacerów. Po takiej rewizji zastawaliśmy celę z rozwalonymi pryczami, które później przez godzinę trzeba było doprowadzać do porządku. W czasie jednej z rewizji zarekwirowano nam karty zrobione z tekturek od zapałek.

Po świętach przeniesiony zostaję do innej celi, gdzie znajduję się razem z Jurkiem Ćmielowskim z Łomży, Bronkiem Chełmińskim z Grajewa i Stefanem Forfą z Kolna. W międzyczasie opuszcza więzienie Stefan Forfa.

W celi tej trzymają nas do 5 stycznia 1982 roku. Tego dnia rano przy śniadaniu klawisz powiadamia nas, że wychodzimy i każe nam się spakować. Jesteśmy tym zaskoczeni i jak pamiętam – żywimy nadzieję na wyjście. Modlimy się wspólnie odmawiając: „Pod Twoją obronę” w podziękowaniu, ale jednocześnie z obawą, co zastaniemy na zewnątrz. Dzielimy się naszymi uwagami, słuchając szczęku otwieranych cel. Przychodzi wreszcie czas i na nas – w uszach czujemy chrobot otwieranych drzwi celi i każą nam wychodzić. Na korytarzu czeka na nas kilku strażników, którzy każą nam się rozebrać, a po rozebraniu sprawdzają nas dokładnie przeszukując między palcami u nóg i udami. Nie jest to przyjemne, ale pomijając te nieprzyjemności budzi to w nas obawy i pytania – po co nas sprawdzają: skoro mamy wyjść na wolność?

Obawy te potwierdzają się po wyprowadzeniu nas na dziedziniec więzienia, gdzie czekają na nas samochody więźniarki wraz z uzbrojoną eskortą. Po załadowaniu nas do więźniarek uzbrojona eskorta zamyka nas w 2-ch okratowanych kajutach i zajmuje miejsce przed kratami z karabinami wycelowanymi w naszym kierunku. Samochód powoli rusza. Słyszymy szczęk otwieranej bramy i wyjeżdżamy na ulice.

Wiozą nas na północny wschód, w nieznanym kierunku. PRYSKAJĄ ZŁUDZENIA O WOLNOŚCI.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.