ŁUKASZ PIJEWSKI: IMMORALISTKA – cz.1.
data:02 lutego 2013     Redaktor: MichalW

Na tegorocznym, 63 Festiwalu Filmowym w Berlinie w ramach głównego konkursu zostanie pokazany film Małgorzaty Szumowskiej „W imieniu…”. Film ma opowiadać o intymnym życiu katolickiego księdza.  Warto bliżej przyjrzeć się osobie reżyserki tego dzieła, gdyż różne znaki w jej twórczości mogą budzić wielorakie obawy.

 

Małgorzata Szumowska, reżyserka, scenarzystka i producentka, zrealizowała wiele dokumentów i  5 filmów fabularnych. Zrobiło się o niej szczególnie głośno w mediach, po realizacji bezpruderyjnego, by nie rzec po prostu rozwiązłego, obrazu filmowego zatytułowanego „Sponsoring”, w którym porusza temat współczesnej - mówiąc najogólniej - kobiecej seksualności.

„Sponsoring”, (Na Zachodzie grany jako „Elles”), w warstwie fabularnej opowiada o studentkach paryskich uczelni uprawiających seks za pieniądze. Po obejrzeniu filmu można jednak odnieść wrażenie, że oto świetnie zapowiadająca się reżyserka, nie unikająca – jak      deklaruje – tematów trudnych i ważnych społecznie, zamieniać się zaczyna de facto w jałową skandalistkę. W jednym z wywiadów określiła się jako feministka i powtórzyła ograne do znudzenia frazy, że w Polsce kobieta musi walczyć „o wolność, o miejsce w polityce, kulturze, o to, że nam, kobietom, coś nie wypada, o to, że miejsce kobiety nie jest w domu przy garach i z dziećmi, o parytet, o to, by więcej z nas zajmowało kierownicze stanowiska, o prawo do aborcji, o setki rzeczy…”. Tak, jakby utraciła rozeznanie pozytywnego sensu rodziny, macierzyństwa i jakby polskie kobiety nie miały dziś doprawdy innych zmartwień.

„Teraz strasznie ważne – mówi sfeminizowana reżyserka – jest fajne życie. A fajne życie jest wtedy, kiedy cię stać na dobre kosmetyki, knajpy, narty w Alpach, czyli na to wszystko, na co stać przedstawicieli klasy średniej. Jak taka studentka może sobie na to wszystko pozwolić, udzielając korepetycji czy niańcząc cudze dzieci? Przecież tak nie zarobi nawet na czynsz.” Nie bawiąc się tymczasem w ocenę przywołanej tu „fajności” (sic!) życia należy postawić proste pytanie: a czemu to studentki – czyli osoby, których prymarną funkcją jest edukacja – muszą koniecznie: mieć najlepsze kosmetyki, udzielać się w knajpach i szusować w Cortina d’Ampezzo na nartach? Może na to w ich życiu nie jest jeszcze pora? W tym momencie to raczej margines spraw, na których powinny się koncentrować. Nazywanie „sponsoringiem” zwykłej prostytucji, mętna obrona obyczajowej rozwiązłości studenckich bohaterek filmu, powodowanej jakoby ich uwikłaniem w jakiś bezosobowy „system”, sprawia wrażenie infantylnej demagogii.

A niby dlaczego to oparcie swego życia na naturalnej etyce „powściągów i wyrzeczeń” raczej, niż na folgowaniu sobie we wszystkim, ma powodować pomniejszenie wartości życia w ogóle? Tak może myśleć człowiek, który o jego prawdziwych urokach i dotkliwościach, wie bardzo mało.

Wtórność tematyki, w której tak lubi od pewnego czasu grzebać reżyserka, zauważono również w USA. Recenzja w "New York Times" feministyczną frustrację kobiet prezentowaną w „Sponsoringu” nazywa anachronizmem, zaś recenzent "Washington Post" Michael O'Sullivan negatywnie ocenił nieoryginalność i plakatowość filmu.

Artysta ma prawo być buntownikiem, więc nie martwi, że M. Szumowska jest jakoś na bakier z polskim społeczeństwem. „Mam taki, a nie inny temperament – powiedziała Magdalenie Rigamonti – i robiąc swoje filmy, mam świadomość, że narażam się na krytykę. A społeczeństwo mamy pozamykane, odporne na zmiany. Również dlatego, że oburza się na różne sprawy moralne. Według mnie takie oburzenie jest z gruntu fałszywe. Bo niemoralne to jest okłamywanie ludzi w imię jakiejś ideologii czy religii, a nie robienie filmów o trudnych problemach”. Nie bardzo wiadomo, o co konkretnie chodzi z tym społeczeństwem, ale można domniemywać, że oburzenie społeczeństwa na „różne sprawy moralne” – które tak drażni reżyserkę – dotyczy tych wszystkich dziwacznych zmian zwłaszcza w sferze obyczajowej, które są sprzeczne ze wskazaniami Dekalogu, Ośmiu Błogosławieństw i wielkiego przykazania miłości, gdy mówimy np. o religii katolickiej. I tutaj zaczynają się schody. „Uważam, że jeśli ktoś jest reżyserem i wystawia moralne oceny, to robi słabe filmy. Nie wydusi pani ze mnie, że to, co robią te dziewczyny [chodzi o bohaterki „Sponsoringu” – Ł.P.], jest złe. /…/ Ja ich nie krytykuję, ja przede wszystkim krytykuję system i to, że wszystkim zawiaduje pieniądz. To jest chore. Nie może być takich przepaści finansowych. /…/ Chciałabym, żeby była mniejsza przepaść, bo to właśnie ta przepaść powoduje, że sponsoring stał się czymś powszednim. Wszystko stało się konsumpcją.”

Teza, iż moralna ocena bohaterów, sytuacji, konfliktów wpisana w dzieło niszczy jego walor artystyczny, jest fałszem. Można bowiem wymienić bardzo wiele znakomitych utworów filmowych, literackich czy plastycznych, które niosły w sobie jasne i czytelne przesłanie moralne. Tylko trzeba umieć to robić. Żeby to było możliwe, artysta musi zmierzyć się prawdziwymi problemami w odniesieniu np. do wartości zakorzenionych w przesłaniu metafizycznym, a nie powtarzać banały o tożsamości religii i ideologii czy mamrotać coś o tym, jakoby religia nas okłamywała. Wszak religia, a szczególnie – jak sądzę – katolicyzm, świadomie dotyka spraw dla człowieka właśnie najtrudniejszych: cierpienia, ofiary, niesprawiedliwości, miłosiernej miłości…

„Czasy się potwornie zmieniły, więc nawet nazwanie tego prostytucją już jest nie na miejscu.” Dziennikarka pyta Szumowską: „A jak by pani nazwała płatny seks? Ta odpowiada: „Nie bez przyczyny polski tytuł brzmi ‘Sponsoring”. Przecież te dziewczyny nie mają alfonsa, nie pracują w burdelu, tylko dorabiają do studiów.” A cóż to za logika! Wszak czy ktoś kupczy swoim ciałem w burdelu pod opieką alfonsa, czy w wynajętej garsonierze, czy na polu kapusty nie ma znaczenia – istota rzeczy pozostaje ta sama: jest to rozpusta, płatny nierząd, prostytucja, czyli po prostu wszeteczeństwo. Po co to odwracanie kota ogonem? Twierdzenie, że dziś prostytucja przestaje być prostytucją, a pornografia pornografią jest wciskaniem zwykłego kitu. Szumowska jak ognia boi się odwołań moralnych, ten strach spycha ją jednak na manowce immoralizmu, w labirynty mętnych, ideologicznych uproszczeń.

Osobiście uważam, że usilne wpatrywanie się wielu artystów w narządy seksualne człowieka owocuje zawiłymi manipulacjami formą, stwarza pozór odwagi, a będąc naprawdę jedynie quasi-prowokacją ukrywa w gruncie rzeczy bezradność ludzi sztuki wobec normalnej rzeczywistości i jest jakimś rodzajem żałosnego eskapizmu czy zwykłego tchórzostwa twórców przed stanięciem w prawdzie wobec la réalité des choses, której nie są w stanie mentalnie udźwignąć. Stąd epatowanie bezsensowną nierealnością – obrazami nawet i niekiedy zręcznymi technicznie, ale udzierganymi z bzdury. Nie wykluczam, że immoralna mentalność, produkująca pseudoartystyczne fantazmaty maskuje sprawy gorsze, prawdziwe choroby naszego wieku – materialistyczny, zredukowany, płaski światopogląd, cyniczny konsumpcjonizm, różne syndromy trwogi i przerażenia i ciemniejącą otchłań pustki duchowej, skąd sączy się odór siarki.

Podobnie myślących osób w tzw. środowisku twórczym jest niestety - jak wiemy - sporo i jest to jak sądzę wierzchołek góry lodowej. Budzi niepokój, że tak wielu utalentowanych artystów, gdy znajdzie się w obszarze działania rozmaitych, tak dziś popularnych, ideologii immoralnego mainstreamu, tak łatwo im ulega, co może sprawiać wrażenie niebezpiecznego autozniewolenia.

Małgorzata Szumowska twierdzi, że w swoich filmach porusza trudne współczesne problemy, ale myślę, że należy to traktować raczej z przymrużeniem oka, niż jako deklarację prawdziwej, odważnej misji edukacyjnej twórcy wobec polskiego społeczeństwa. Przychodzi mi tu na myśl stary rysunkowy żart Szymona Kobylińskiego: na jakimś popremierowym bankiecie sławny zapewne artysta rozmawia z dziennikarzem. W półleżącej pozycji, z kielichem w dłoni, paląc aromatyczne cygaro maestro cedzi: – Taaak, w następnym utworze, wie pan, postaram się jeszcze dobitniej pokazać całą nędzę, ubóstwo i bryndzę naszej egzystencji.

Możliwe zatem, że współczesne „modne” krytyczne dzieła są produktem zwykłego wyrachowania. cdn.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.