CO SIĘ STAŁO W AGENCJI BLOOMBERGA?
data:31 stycznia 2013     Redaktor: csp

Felieton Elżbiety Królikowskiej-Avis Prosto z Piccadilly

fot. Ian Muttoo

 

 

 

 

Kiedy w ostatni piątek wylądowałam na Okęciu, miałam dwa zaproszenia do telewizji komercyjnych, aby opowiedzieć o …kłopotach ciążowych oraz nowym biurze prasowym księżnej Cambridge. W dwa dni po historycznym przemówieniu premiera Camerona w siedzibie Bloomberga, które być może zmieni mapę Wspólnoty Europejskiej, a na pewno nasili ruchy separatystyczne wewnątrz Unii! Z prasą było lepiej, choć daleko od dobrze: w „Gazecie Wyborczej” kolejny artykuł – paszkwil na Camerona i brytyjskich konserwatystów pod tytułem „Smród na Wyspach”, autorstwa jakiejś lewaczki z Londynu, a w „Gazecie Polskiej Codziennie” - wprawdzie wizerunek Wielkiej Brytanii bliższy prawdy - za to informacje „z drugiej ręki”, czyli tłumaczenia z anglojęzycznej prasy.

 

A przecież było to wystąpienie, które wstrząsnęło Wielką Brytanią, i po którym być może Unia Europejska nigdy już nie będzie taka sama! Zostało uznane za „historyczne” i „najważniejsze w 2.5-letniej kadencji Camerona”. Oczywiście, różne były jego oceny: konserwatyści twierdzą, że niosło „a hugely significant message”, a labourzyści starają się zbagatelizować jego uderzenie. Torysi jak minister pracy i spraw socjalnych określają je jako „początek nowej ery”, z kolei szef koalicyjnej partii liberalnych demokratów Nick Clegg straszy, że ogłoszone referendum przyniesie „lata niepewności, które mogą się przełożyć na zahamowanie rozwoju gospodarki i uderzyć w rynek pracy”. Partia konserwatywna przeżywa kolejny, po wyborczym zwycięstwie w 2010 roku, moment glorii, a „słupki” jej popularności strzeliły w górę. Dziś aż 73% Brytyjczyków nie akceptuje modelu współpracy z UE, a gdyby referendum odbyło się w styczniu, 47% z nich głosowałoby za wyjściem z Unii. Co takiego powiedział premier Cameron, co wzbudziło entuzjazm jego rodaków? Otóż, że chciałby renegocjować dotychczasowy system współpracy z UE, bo obecny „nie zadowala obywateli jego kraju”. Że w referendum w 1975 roku Brytyjczycy głosowali wprawdzie za wstąpieniem do Wspólnego Rynku, ale nie za integracją „w stylu Stanów Zjednoczonych Europy”. Ze „more and more power has been shifted from London to Brussels”, zbyt wiele ośrodków decyzji zostało przeniesionych z Londynu do Brukseli, zwłaszcza w dziedzinie zatrudnienia, spraw socjalnych, wymiaru sprawiedliwości oraz tradycyjnego brytyjskiego stylu życia. Speech Davida Camerona był dobrze skonstruowany, zawierał elementy socjologiczne /„wyspiarski charakter narodowy” /historyczne/ Wielka Brytania jako część rodziny europejskiej, która wspierała Kontynent myślą oświeceniową, podczas rewolucji przemysłowej oraz wojny z nazizmem/. Premier zadeklarował się jako zwolennik Wspólnoty, „ale takiej, w której Wielka Brytania będzie się czuła komfortowo”, lecz także referendum – w przypadku gdy negocjacje z Unią się nie powiodą. Konserwatyści muszą mieć dobre samopoczucie, skoro Iain Duncan Smith wprost wypalił: ”Teraz mamy jasność: jeśli chcesz referendum, w 2015 roku oddaj głos na torysów, jeśli nie – głosuj na labourzystów”.

 

Cameron nie tylko zasygnalizował wolę renegocjowania kulejących stosunków z Unią, szczególnie napiętych po jego odmowie przyjęcia paktu fiskalnego rok temu, ale także wyspecyfikował kierunek oczekiwanych reform. M.in. zwiększenie konkurencyjności Unii, elastyczność struktury, „raczej sieć niż blok”, zgoda na różnorodność oraz sprawiedliwe traktowanie wszystkich państw członkowskich. Przedstawił także „rozkład jazdy” całego procesu zmian, następne 5-lecie: najpierw przygotowanie punktów negocjacyjnych przez rząd brytyjski, przedstawienie ich Unii, a po otrzymaniu odpowiedzi, rozpisanie referendum na początku 2018 roku, w połowie ewentualnej następnej kadencji konserwatystów. To wszystko premier Cameron jasno wyartykułował - ale czego nie powiedział? Otóż, że przez 2.5 roku zwlekał z radykalnymi reformami, bo jak morowego powietrza boi się etykietki, która przez 23 lata niszczyła Partię Konserwatywną, ”the nasty party”, „tej wstrętnej partii”, autorytarnej, ksenofobicznej, przyklejonej jeszcze za rządów „Zelaznej Damy” Margaret Thatcher. W tym czasie powoli resetował program torysów w taki sposób, aby zliberalizowane społeczeństwo brytyjskie, już po rewolucji kulturowej Flower Power Generation mogło go uznać za swój. Już manifest wyborczy, ogłoszony w 2010 roku, zawierał pewne elementy, dotąd kojarzone z Partia Pracy. Welfare state, choć „bez przerostów i szaleństw”, obrona praw mniejszości etnicznych i seksualnych /z tym będą jeszcze kłopoty/, ochrona środowiska naturalnego. Dzisiejszy program, nie rezygnując z elementów etosu konserwatywnego – ochrona rodziny, rzetelna edukacja, dobrze funkcjonujący wymiar sprawiedliwości, bezpieczeństwo publiczne – zawiera też inne, nowe. Następnie, podczas chuligańskich zamieszek na ulicach kraju, Cameron wykazał się stanowczością, na która nigdy nie było stać laburzystów, co także podobało się wyborcom. I czekał na rozwój sytuacji. Podatnicy brytyjscy, zmęczeni cięciami budżetowymi , mieli coraz mniej ochoty na finansowanie własnych darmozjadów oraz utrzymywanie bardzo drogiej Unii. Należy dodać jeszcze coraz silniejszą presję eurosceptyków w szeregach własnej partii – nie tylko back benchers, ale i prominentnych polityków jak Iain Duncan Smith, John Redwood czy William Hague – która zagroziła rozbiciem wewnętrznym. Aż nadszedł moment, kiedy opinion polls, ośrodki badań opinii publicznej pokazały, że można podjąć ryzyko. Był to 23 stycznia 2013 roku.

 

Tekst speechu premiera Wielkiej Brytanii nie zawierał ostrych, konfrontacyjnych określeń jak „secesja”, „rozłam”, „pretensje”. Po pierwsze, jest politykiem wyważonym, po wtóre dziś w Europie jedynie wystąpienia rosyjskich polityków formułowane są w podobnie anachronicznym, pamiętającym dawne, złe czasy stylu. A po trzecie, chodziło również o uniknięcie zmasowanego ataku liberalnej lewicy i ich mediów, które na podobne określenia reaguje jak koń kawaleryjski na trąbkę. Oczywiście, nie zapobiegło to zarzutom laburzystów, że „referendum, to droga donikąd” i „jest sprzeczne z brytyjskim interesem narodowym”. Jednak w szeregach brytyjskich socjalistów widać raczej konsternację; po 13 latach niepowodzeń, mając lidera mało doświadczonego i bez wizji stosunków z Unią, dziś to właśnie Partia Pracy uchodzi na Wyspach za „niewybieralną”. Pewnie dlatego polska lewica wciąż skacze Cameronowi do gardła, patrz choćby dwa artykuły w weekendowej „Gazecie Wyborczej”, w tym jeden pt. „Smród na Wyspach”. W istocie, powietrze nad Wyspami znacznie się w ostatnich latach przeczyściło – dokładnie jak w 1956 roku, kiedy w Wielkiej Brytanii zakazano palenia w kominkach i przez grube pokłady smogu wreszcie przedarło się słońce.

 

Elżbieta Królikowska-Avis.

 

Londyn, 28 stycznia 2013

 






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.