Łukasz Pijewski: 30 stycznia 1990 – to niepozorna a nad wyraz radosna rocznica: likwidacja pezetpeeru
data:29 stycznia 2013     Redaktor: AlicjaS

Zniknęła dość niepozornie. Jej „historyczna rola” o jakiej bredził na koniec były oficer LWP, partyjny kacyk, M. Rakowski, rozwiała się po 42 latach jak trujący opar, około północy z 29 na 30 dnia stycznia 1990 roku. Zapamiętajmy jednak, że dbały o swe fryzury ostatni sekretarz KC tajemniczo dodał, że nie uważa aby kładziono ją do trumny.

http://www.romangi.eu
 
 
 
 
 
 
 
Przeglądając kiedyś jeden z tomów starej „Księgi Gości” zamku pszczyńskiego, odnalazłem zadziwiające swą lapidarnością świadectwo naszej najnowszej historii. Kaligraficzne wpisy międzynarodowej socjety zaczynały się bodajże w latach dwudziestych ubiegłego wieku. W trzydziestych pojawiać się zaczęły sporadycznie wojskowe szarże sturmbahn- czy gruppenführerów. W czterdziestych wpisywano się już coraz mniej starannie. Szelest przewracanych kart przynosił także daleki odgłos wybuchów, strzałów, krzyki i woń spalenizny. Przełom roku, grudzień-styczeń czterdziestego piątego: ktoś po diagonalu na nadpalonej stronie nasmarował, że wycofuje się zgodnie z rozkazem. Na następnej karcie kopiowym ołówkiem, koślawymi bukwami nagryzmolono: Мы не кнази не бароны, ну тоже ту были! Идём в Запад!  Група красноармецев [My nie książęta ani baronowie, ale też tu byliśmy. Idziemy na Zachód. Grupa krasnoarmiejców – tłum. red.] . Po kilku latach suchy, krótki zapis oschle poinformował, że „burżuazyjne” zabytki zwiedzała grupa pracowników kultury ze Stalinogrodu.

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci, 

byś nam, kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą. /…/

Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
morderco krwawy tłumu naszych braci,
czekamy ciebie – nie, żeby cię spłacić,
lecz chlebem witać na rodzinnym progu.

Był to czas gdy szeroko rozlał się w Europie smród wód nieczystych, gdy Polska zamieniona została w straszliwą Dolinę Hinnom, wysypisko śmieci, gruzów i ludzkich szczątków i gdzie stale palące się ognie, znów rzucały migotliwe upiorne światła na składane demonom Baal i Molekh ofiary. Siejąc nieprawość, spustoszenia, niemieccy i sowieccy agresorzy od wielu miesięcy hulali po Polsce, rabując i niszcząc kraj. Gdzie zniknęły te polskie, ruskie i litewskie dwory, które przez wieki wiernie strzegły naszych losów… porąbano na drzazgi piękne mahoniowe meble, komody, rzeźbione stoły i serwantki, spopielono obrazy gdzie ułan dziewczynie przysięgał, sztychy w czeczotkach, szeregi starych tomów w złoconych oprawach, kolekcje rodzinnych pamiątek, ryngraf z Maryją i orłem, co do lotu się zrywa i krzyżyk z pasyjką, co modlitwy prababki pamięta, podarto zetlałe amarantowe sztandary Bóg, honor i Ojczyzna, stłuczono porcelanę z Meißen, talerze z Ćmielowa, zrabowano z półek w kredensu… srebrne sztućce Norblina i lniane ręczniki z monogramem, starą batorówkę z  anoplio u Cześnika, Maryli adamaszkowę pościel z haftem richelieu i delikatne szkło kielichów, kryształowych szklanek i talerzyków…

Żebyś ty wiedział, nienawistny zbawco,
jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
i jak bezsilnie zaciskamy ręce,
pomocy prosząc, podstępny oprawco.

Żebyś ty wiedział, dziadów naszych kacie,
sybirskich więzień ponura legendo,
jak twoją dobroć wszyscy kląć tu będą,
wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.

Tchórzliwi teutońscy zbóje, uciekając w popłochu, z podłej z zemsty podłożyli pod Warszawę ogień. W połowie sierpnia 1944 r. Warszawa płonęła. Czy gdzieś w wieczności przechowuje się te wszystkie wysiedlone i rozgrabione piękne stare polskie dwory, spalone, zrujnowane wsie i miasta, biblioteki, fabryki, zakłady naukowe, warsztaty, księgi, kolekcje nut, map i obrazów? A eleganckie jedwabne suknie, wytworne ubrania?  A krajobrazy sielskie i anielskie? A zapach pól i lasów, a łagodny szmer rzek i ciepły miodowy oddech lata? A wreszcie co z ludźmi? Z wygnańcami? Wywiezieni, przesiedleni, w dołach śmierci znicestwieni…? I tylko ich umęczone dusze ocalił zapewne Dobry Bóg.  

Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli 

nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej, 

skuwać w kajdany łaski twej przeklętej,
cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.

Gdy nadeszła noc z 3 na 4 stycznia 1944 r., oddziały bolszewików w rejonie Olewska i Rokitny przekroczyły kolejny raz granicę Związku Sowieckiego z Rzeczpospolitą. Znów szły hulać na Zachód, dzierżąc czerwony sztandar światowej rewolucji. A razem z oddziałami krasnych proletariackich sołdatów przenikały do Polski różne ciemne i секретные спецслужбы [tajne służby – red.], enkawude i sfory следователи [śledczych – red.] i zrodzona przez komintern pepeer, czy wyklute z zatrutego jaja cebekape – biura „polskich” komuchów w Moskwie – zetpepe, wszystkie te plugawe organizacje powołane z nicości  na zgubę dawnej Polski. Nikt w kraju nie wiedział ile jest tych potworów i jaka przejawi się w nich natura.

Legła twa armia zwycięska, czerwona 

u stóp łun jasnych płonącej Warszawy
i ścierwią duszę syci bólem krwawym
garstki szaleńców, co na gruzach kona.

Wtedy to żołnierz Polski Walczącej, Józef Szczepański ps. „Ziutek”, napisał wiersz "Czekamy ciebie, czerwona zarazo". Wyrażał on stan ducha walczących desperacko z niemieckimi bandytami w Warszawie Polaków, których apokaliptyczna Wielka „mocarstwowa” Trójka postawiła dodatkowo wobec grozy, jaką budziła w narodzie nadciągająca fala bolszewickiego potopu, który już wkrótce zatopił Ojczyznę i pół Europy.

Miesiąc już mija od Powstania chwili,
łudzisz nas czasem dział swoich łomotem,
wiedząc, jak znowu będzie strasznie potem 

powiedzieć sobie, że z nas znów zakpili. /…/

Czekamy ciebie – nie dla nas, żołnierzy,
dla naszych rannych – mamy ich tysiące
i dzieci są tu, i matki karmiące,
i po piwnicach zaraza się szerzy.

Wkrótce nawet jakieś ocalałe szczątki dawnego polskiego świata uległy unicestwieniu przez  osadzonych w kraju sowieckich nadzorców Polski – tych z tego zetpepe – zastępy tych różnych bierutów, cyrankiewiczów, wasilewskich, gomułków, fornalskich, berlingów, sokorskich… w czym dopomagać im zaczęły gorliwie wszystkie te skarlałe, znikczemniałe sługi, cały ten komunizujący motłoch w Polsce, któremu z tamtymi „Идущими в запад!”  [Idącymi na Zachód – red.] było po drodze. A imię ich, wiadomo, Legion… Zetpepe powołany z nicości przez wąsatego moskiewskiego zapiewajłę, niby jakaś larwa plugawa, ulegać zaczął złowieszczym metamorfozom i multiplikacjom. Więc wyłoniła się z niego przede wszystkim peerel, dla jej zaś wsparcia, wiele bardzo ważnych instrumentów indoktrynacji i propagandy, których głównym zadaniem było sianie do zboża kąkolu, lanie wody, robienie wody z mózgu etc., czyli pappolpress czy tewupe, którym dowodził полковник [pułkownik – red.] Krasnowiecki i wiele, wiele innych. Uzurpatorzy, posługując się zwykłymi metodami operacyjnymi: terrorem i morderstwem, kłamstwem i dezinformacją, więzieniem i torturami, w kraju nad Wisłą głęboko zapuścili korzenie. Gdzieś na koniec grudnia czterdziestego ósmego pojawiła się pezetpeer. Odtąd właściwie wszystko dziarsko szło ku temu, aby cały kraj stał się wielkim czerwonym pezetpeerem, a w końcu eseseserem. Polska i Polacy zostali właściwie usunięci na boczny tor, początkowo sporo ich wysłano gdzieś na wschód, a później w pewne miejsca w kraju np. na Rakowiecką, do Rawicza itp. I cały czas poddawani byli sowieckim zabiegom resocjalizacyjnym. O ile tylko ktoś załamał się i wszedł na lepką ścieżkę zdrady, dostawał za to jakieś drobne marchewki: kuponik, przydzialik, stołeczek. Inni? No, cóż… wpadali w szpony „nieznanych sprawców”. Albo najczęściej desperacko sami usuwali się z drogi, skacząc z ostatnich okien budynków, wpadając pod rozpędzone ciężarówki. A jak nie było poprawy, to dawano im pałeczki, ścieżki zdrowia albo aplikowano porządną resocjalizację w odosobnionych obozach np. w Jaworznie albo przy pracy w korpusie górniczym lub odsyłając ich do woja, gdzie byli tacy co potrafili ich przekabacić. Do obsługi Polaków pezetpeer utworzyła różne pomocne agendy, m.in. ube, zomo, esbe, wuesi i wiele innych. I jawnych i całkiem niejawnych. To wszystko było porządnie, po sowiecku, zorganizowane. I wszystko to działało do końca. Ostatnich księży katolickich, Sylwestra Zycha i Stanisława Suchowolca, zamęczono i zmasakrowano w 1989 r.
A Polacy tymczasem pod zarządem administracyjnym pezeperu cofali się w rozwoju i cofali, stawali się zapóźnieni technicznie, naukowo, edukacyjnie i jak tam jeszcze chcecie. No i biednieli, biednieli coraz bardziej. I tak powstawała dzisiejsza polska magma społeczna, gromada nieszczęsnych galaretowatych kretynów, z której wiele da się ulepić.
Taka to była ta pezetpeer. I taka była jej plugawa, zbrodnicza polityka.
Zniknęła dość niepozornie. Jej „historyczna rola”, o jakiej bredził na koniec były oficer LWP, partyjny kacyk, M. Rakowski, rozwiała się po 42 latach jak trujący opar, około północy z 29 na 30 dnia stycznia 1990 roku. Zapamiętajmy jednak, że dbały o swe fryzury ostatni sekretarz KC tajemniczo dodał, że nie uważa aby kładziono ją do trumny. Dalsze metamorfozy i perypetie gada opisuje profesor Anna Pawełczyńska w pracy „Głowa hydry”. Hoszana!

ALE WIEDZ O TYM, ŻE Z NASZEJ MOGIŁY
NOWA SIĘ POLSKA, ZWYCIĘSKA ODRODZI, 

PO KTÓREJ TY NIE BĘDZIESZ CHODZIŁ,
CZERWONY WŁADCO ROZBESTWIONEJ SIŁY.





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.