Zwracałem już uwagę, że producenci serii „Air Emergency” współpracowali z firmami rosyjskimi przy produkcji niektórych odcinków, np. o locie Tu 154M Baszkirskich Linii Lotniczych z Moskwy do Barcelony, a trójka autorów "Death of President" zrobiła przed kilkoma laty film o zestrzeleniu przez Sowietów w 1983 roku koreańskiego samolotu pasażerskiego. Ilość fałszerstw i błędów, jakie zawierał tamten „dokument”, dorównuje obecnemu dziełu na temat tragedii smoleńskiej. Propagandowe lukrowanie rosyjskiej rzeczywistości, obecne w niemal wszystkich tego typu produkcjach, jest zabiegiem tym dziwniejszym, że jeden z autorów i scenarzysta „Śmierci prezydenta”- Greg Gransden, na początku lat 90. był korespondentem w Moskwie. Jest autorem wielu publikacji nt. Rosji i można sądzić, że zna realia tego kraju. Gdzie zatem poszukiwać przyczyn powstania tak makabrycznej agitki?
Z pewnością - w relacjach finansowych, choć w wymiarze wykraczającym poza zyski czerpane z dotychczasowej współpracy ze wschodnimi odbiorcami: sprzedaży 225 godzin programów stacjom rosyjskim, czy 179 godzin telewizjom na Ukrainie.
Myślę, że istotną okolicznością musi być fakt, że 24 kwietnia 2012 roku podpisano w Los Angeles umowę inwestycyjną między firmą Participant Media LLC, a spółką Cineflix Media, Inc.
Participant Media jest dużą korporacją finansującą produkcje filmowe i dokumentalne. Korporacją szczególną, bo wykładającą pieniądze wyłącznie na produkcje „politycznie zaangażowane”, powstające w ramach hollywoodzkich „kampanii społecznych”. Dotyczą one takich obszarów jak: ochrona środowiska, ochrona zdrowia, prawa człowieka, pokój i tolerancja, sprawiedliwość społeczna i ekonomiczna – czyli tego wszystkiego, czym sowiecka, a później rosyjska agentura wespół z milionami użytecznych idiotów karmi od lat światową opinię publiczną.
Participant Media były m.in. dystrybutorem dzieła Michaela Moore'a „Fahrenheit 9/11”, finansowały „geopolityczny thriller o globalnych wpływach przemysłu naftowego” - „Syriana” oraz wyprodukowały film Al Gore „Niewygodna prawda” na temat „globalnego ocieplenia”. Najnowszym dziełem Participant Media jest film „Promised Land” („Ziemia obiecana”), ukazujący „mroczną stronę eksploatacji gazu łupkowego”. Jego światowa premiera odbyła się przed kilkoma dniami – przypadkowo, w tym samym czasie, gdy w USA rozpoczęła się wielka debata o złożach łupkowych. Obraz, w którym główną rolę gra gwiazdor Hollywood Matt Damon, ma „przestrzegać przed zagrożeniami społecznymi związanymi z eksploatacją łupków”.
W planach jest sfinansowanie „zaangażowanego” filmu o „przywracaniu demokracji” w Chile po roku 1988.
Innym „zaangażowanym” dziełem, na które Participant Media wyłoży pieniądze będzie film o pupilku płk Putina, twórcy WikiLeaks - Julianie Assange. Z pewnością, nakręcenie propagandowego obrazu o gwieździe państwowej telewizji Russia Today wymaga dobrych kontaktów z partnerami rosyjskimi. Niewykluczone też, że Rosjanie będą uczestniczyć w tej produkcji. Film już jest zapowiadany jako „wielkie wydarzenie”, choć należy wątpić, by na jego podstawie można było rzetelnie ocenić misję prokremlowskiego „obrońcy wolności”.
Nie ma natomiast wątpliwości, że inwestycja kapitałowa w firmę Cineflix, musi być opłacalna dla Participant Media. Finansowo i politycznie. Tu kryje się klucz do odczytania intencji ostatniego dzieła National Geographic. Wówczas jednak nie należy się dziwić, że film o tragedii smoleńskiej, wyprodukowany za „politycznie zaangażowane” pieniądze jest zwyczajnym propagandowym humbugiem.
Aleksander Ścios
http://bezdekretu.blogspot.com/2013/01/film-politycznie-zaangazowany-czyli-kto.html