List oceaniczny – Lot nad smoleńską granicą
data:01 grudnia 2012     Redaktor: Barbara Chojnacka

Rządowy samolot z delegacją wolnej Polski rozpadł się nad Smoleńskiem feralnego 10 kwietnia. Wybuch rozrzucił szczątki na rozległej powierzchni lasu. Ciała ofiar wywieziono na ciężarówkach do Moskwy, gdzie zostały złożone i zalutowane w podmienionych trumnach. Powyginane w wyniku eksplozji części wraku spychaczami zepchnięto na betonowe pole w pobliżu lotniska, a pozostałe pobojowisko zaorano (na metr w głąb), zacierając ślady.

Blaise Cendrars List Oceaniczny, tłumaczenie Julii Hartwig

 

 

Ten zaorany kawałek gruntu śmiało można nazwać pasem granicznym, który skutecznie podzielił Polaków na dwie, zupełnie obce sobie społeczności.

 

Po jednej stronie, obok zrozpaczonych rodzin, wdów smoleńskich i niedobitków oddziału przyzwoitych polityków stoją wszyscy, identyfikujący się z cierpieniem i krzywdą, która została wyrządzona. Ci, nie potrafiący pogodzić się z kłamstwem i cyniczną propagandą "zwykłej katastrofy lotniczej". Którzy przestali normalnie funkcjonować, wstrząśnięci rozmiarami zbrodni. Grupa ta przypomina Cnotę z wiersza Herberta: "obciachową" płaczliwą, starą pannę z ustami zasznurowanymi milczeniem. Powtarzającą swoje wielkie "Nie" w sprzeciwie wobec upokorzenia i pojednawczego przytupywania barbarzyńców na grobach.

 

Hałaśliwa, roześmiana grupa po drugiej stronie przypomina "Umarłą klasę" Tadeusza Kantora à rebours. Czarne garnitury i suknie zastąpione zostały kolorowymi szmatkami z salonów projektantów mody; sztywne gorsety elastyczną logiką salonów III RP. To "kolorowa Niepodległa", albo, jakby powiedział Herbert: "wspaniałe życie / rumiane jak rzeźnia o poranku". Siedzi przy barach, rozprawiając o podróżach, interesach, radości chwili i planach na przyszłość. Wśród jej uczestników można rozpoznać znajome twarze zaprzyjaźnionych prezenterów telewizyjnych, bezkompromisowych artystów, wybitnych dziennikarzy i autorytetów moralnych. Czasami jednak, ich wartkie rozmowy urywają się nagle i zaczynają zmienionym głosem powtarzać w kółko absurdalne, mechaniczne sentencje, jakby dyrygował nimi sam Mistrz Ceremoni, z piekła rodem.

 

"Brzoza, brzoza, skrzydło, skrzydło uderzyło, uderzyło. Jak walnęło, to urwało, jak urwało, to nie wyląduję, jak nie wyląduję to mnie zabije, zabiją." Tragiczna reinkarnacja "gęsi kapitolińskich" z "Umarłej klasy". Ich dobrego samopoczucia nie zakłóca nawet uparta obecność po drugiej stronie granicy. Ten kłopotliwy wyrzut sumienia jest skutecznie ignorowany. Trwa groteskowy chocholi taniec, farsa życia do utraty tchu, bez pamięci i bez historii. Trwa w natchnionym przekonaniu, że inaczej być nie może, że liczy się tylko "tu i teraz" oraz "nie-polskość-normalność". Jakby nie było Boga, który cały czas patrzy na nas, na naszą granicę, słyszy skrzypiące na cyrografach pióra.

 

Aleksander Rybczyński

 

 

 

Tomasz Trzciński - Poprzez mrok - dedykowane Polsce

 

 

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.