Dariusz Fedorowicz: Rosjanie robili, co chcieli
data:24 października 2012     Redaktor: csp


Rzecz nie w tym, że trumien nie pozwolono otwierać rodzinom; trzeba pytać, kto spowodował, że tych trumien nie otworzyła prokuratura

 
 
 

    
Z Dariuszem Fedorowiczem, bratem prezydenckiego tłumacza Aleksandra Fedorowicza, który zginął pod Smoleńskiem, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz.


– Premier Tusk marzył o dniu bez Smoleńska, a musiał zmierzyć się z czymś, co sam, zwykle powściągliwy w słowach, uznał za rodzaj możliwej prowokacji. Czy nowe drastyczne zdjęcia, jakie pojawiły się w sieci, mają związek z jakością naszych prób wyjaśniania smoleńskiej zagadki?
– Zdjęć, o których od paru dni głośno, nie widziałem. Nie chciałem ich oglądać. Z pewnością, ta raniąca nasze uczucia wrzutka jest rodzajem gry. Nie wiem jednak ani kto, ani przeciw komu gra. W polskim interesie leży natomiast dogłębne wyjaśnienie istotnych wątków śledztwa, którego w żadnej mierze nie wolno zawęzić do ważnego dla rodzin, lecz wcale nie pierwszorzędnego problemu identyfikacji ofiar. Priorytetem polskiego śledztwa powinno być ustalenie realnych przyczyn zdarzenia i dokładny, prawdziwy opis jego przebiegu.

– Dowiedziona już zamiana ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej oraz zapowiedź kolejnych ekshumacji sprawiły, że coraz więcej smoleńskich rodzin przeżywa poważne wątpliwości. Jak jest w Pańskim przypadku?
– Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, że w sprawie tragedii z 10 kwietnia 2010 nie można być niczego pewnym. My też nie jesteśmy pewni, czy w rodzinnym grobie spoczywają zwłoki mojego brata. W tej sytuacji trudno dziwić się niepokojom, jakie stały się naszym wspólnym udziałem. Ta ogromna katastrofa narodowa, bezprecedensowa w dziejach, zasługiwała na całkiem inne podejście ze strony polskich władz, także ze strony prokuratury wojskowej.

– Jak Pan ocenia dziś przebieg polskiego śledztwa? Jako lekarz i zawodowy oficer WP dysponuje Pan szerszym oglądem sprawy.
– Pod Smoleńskiem zginął mój jedyny brat Aleksander, który był tłumaczem prezydenta Kaczyńskiego, więc zrozumiała trauma uniemożliwiła mi początkowo patrzenie na sprawę wyłącznie w kategoriach profesjonalnych. Tym bardziej, że nie jestem specjalistą z zakresu medycyny sądowej. Od początku jednak byłem zdziwiony brakiem rzetelnych badań sekcyjnych, które prokuratura wojskowa powinna była zlecić bezpośrednio po przywiezieniu ciał do kraju, jeszcze przed pochówkami. Z niezrozumiałych dla mnie względów tych działań zaniechano.

– Brak sekcji tłumaczono najpierw zakazem otwierania trumien, jaki miała wydać strona rosyjska…
– …ale to by znaczyło, że trumny z ciałami przedstawicieli elit Rzeczypospolitej nawet na polskim terytorium podlegają rosyjskiej jurysdykcji. Trudno w takim przypadku mówić o suwerenności państwa, więc szybko się z tego niepoważnego tłumaczenia wycofano. Niestety, zastąpiono je innym, nie mniej dziwacznym, tłumacząc w mediach, że na otwarcie trumien nie pozwala nasza ustawa o pochówkach i cmentarzach.

– Względy sanitarne są istotne, choć kwiecień nie charakteryzuje się szczególnie wysokimi temperaturami.
– Tak się składa, że moją specjalnością jest epidemiologia. Przez wiele lat pracowałem jako wojskowy inspektor sanitarny, toteż z całą odpowiedzialnością za słowo muszę stwierdzić, że przepisy sanitarne co do zasady nie mogą krępować dochodzenia prokuratorskiego. Więc i to drugie tłumaczenie, którym przez wiele miesięcy mamiono opinię publiczną, jest z gruntu nieprawdziwe.

– Gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy, stosunkowo niedługo po smoleńskiej tragedii, przejawiał Pan wiele zaufania do działań polskiej strony.
– W pierwszych dniach po tym, co się stało w Smoleńsku, wszyscy chyba byliśmy przeświadczeni, że polskie władze zadbają, żeby należycie zabezpieczyć ciała naszych najbliższych. Że bez udziału naszych specjalistów i prokuratorów nie pozwolą stronie rosyjskiej niczego tknąć na miejscu tragedii. Dziś wiemy, że Rosjanie robili, co chcieli, bo nikt im na ręce nie patrzył.

– Kiedy stracił Pan przekonanie, że sprawy idą we właściwym kierunku?
– O przyczyny zaniechania badań sekcyjnych dopytywałem się już podczas pierwszego spotkania rodzin z premierem oraz grupą jego ministrów w listopadzie 2010.

– Wtedy mogło się jeszcze wydawać, że z identyfikacją ciał w Moskwie jakoś sobie poradzono.
– Toteż nie szło mi przede wszystkim o identyfikację, lecz o badanie mechanizmu powstania urazów, które doprowadziły do śmierci pasażerów i załogi rządowego tupolewa. Tak się zawsze postępuje w przypadku badania katastrof lotniczych. Oczywiście, rodziny chciały mieć pewność, że w rodzinnych grobach pochowały swoich bliskich, ale przecież nie w tym problem, że rodzinom nie pozwolono otwierać trumien po sprowadzeniu ciał do Polski. Nie, istotne pytanie brzmi, kto spowodował, że tych trumien nie otworzyła prokuratura. I ono wymaga rzeczowej odpowiedzi.

– Na ile prace zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy mogą dyscyplinować lub dynamizować działania prokuratury wojskowej?
– Rola zespołu, kierowanego przez posła Antoniego Macierewicza, jest fundamentalna: obliczenia współpracujących z zespołem niezależnych ekspertów m.in. profesorów Biniendy i Nowaczyka z USA, ośmieliły również polskie środowiska naukowe. Myślę tu choćby o konferencji smoleńskiej, organizowanej przez prof. Piotra Witakowskiego. Sądzę też, że gdyby nie działalność zespołu, polskie śledztwo podżyrowałoby tylko ustalenia komitetu ministra Millera.

– Na posiedzeniach zespołu bywa ostatnio coraz więcej rodzin. Przestaje działać obawa przed stygmatyzacją? Czy raczej zanika wiara w rzetelność intencji i działań prokuratorów wojskowych?
– Na posiedzenia zespołu od początku przychodzili ludzie z różnych rodzin. Niezależnie od opcji politycznej, z jaką była związana bliska im osoba. Warto też pamiętać, że część rodzin nie bywa na posiedzeniach tylko ze względu na odległość między Warszawą a ich miejscem zamieszkania. Sam zresztą, jako mieszkaniec Bydgoszczy, przyjeżdżam niezbyt często, gdyż pracuję i nie zawsze udaje mi się załatwić na czas jakieś zastępstwo. A chciałbym być na każdym spotkaniu, bo nie ukrywam, że nasze (nie tylko moje) życie w znacznej mierze zostało podporządkowane sprawie smoleńskiej.

– Ma Pan swoiste poczucie obowiązku wobec brata?
– Nie, nie tylko to. Raczej przekonanie, że tak jak kiedyś Rodziny Katyńskie, mimo dziesiątków lat komunistycznego kłamstwa, nie rezygnowały z dążeń do ujawnienia prawdy i powiadomienia o niej światowej opinii publicznej, tak samo my musimy wyjaśnić do końca sprawę śmierci Pana Prezydenta oraz osób towarzyszących mu w drodze do Katynia, bo od tego zależy polska racja stanu. Od tego, czy zdołamy prawdę o Smoleńsku wydobyć na światło dzienne i pokazać światu, zależy suwerenność polskiego państwa.

– Czy to się nam uda?
– Musi się udać, bo w przeciwnym razie już wkrótce zobaczymy, że powoli, rok po roku, wyślizguje się nam z rąk Niepodległa. Oby przyszłe pokolenia Polaków nie musiały za jej odzyskanie znowu płacić krwią.

za: Tygodnik Solidarność






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.