Śledztwo obywatelskie w sprawie ?Katastrofy Smoleńskiej? - 59
data:18 września 2011     Redaktor: Barbara Chojnacka

Wszystkich zainteresowanych obywatelskim śledztwem FYM-a odsyłamy do jego początków, zgodnie z sugestią autora, tu: http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/drugi-katyn.html Wcześniejsze wpisy FYM-a na naszej stronie w zakładce Katastrofa tu:
http://solidarni2010.pl/news.php?id=11

cholewa.com.pl
O gębie i cholewie


Niedawno w Radiu Maryja w jednym z programów p. M. Wassermann przypomniała, jak to "broniono śledztwa" smoleńskiego prowadzonego przez takie instytucje jak "komisja Millera" oraz prokuratura wojskowa za pomocą argumentu w stylu "nie krytykować, a dać popracować". Wszelkich bowiem krytyków tychże instytucji zapewniano, że jeśli nie "teraz", to za jakiś czas Ruscy jednak dostarczą "stronie polskiej" określonych dowodów, dokumentów, ekspertyz, analiz itd., czyli że właściwie wszystko w całym skomplikowanym śledztwie jest wyłącznie kwestią cierpliwości, raboty oraz czasu. Wprawdzie słynne medialne spektakle, które urządzał nieoceniony E. Klich, w których kręcąc w palcach markerem do zakreślania tekstu odpowiadał na zarzuty nielicznych dziennikarzy (większość bowiem na baczność zachwalała moskiewski dryg panujący w "śledztwie") ze zdumieniem: "co miałem, tyralierę robić na miejscu katastrofy? My tam byliśmy od badania" - już zapowiadały, jaki będzie finał całej tej historii, ale chyba nawet te osoby, które patrzyły krzywym okiem na pracę "komisji Millera" oraz prokuratury nie spodziewały się, że ów koniec będzie aż tak żałosny.

Dziś oto (tj. w ostatnich paru tygodniach) co rusz ukazują się relacje bądź wypowiedzi rozmaitych osób związanych z rzeczonymi instytucjami, które to relacje/wypowiedzi zestawione do kupy przedstawiają wprost zatrważający obraz nie tylko niekompetencji, lecz indolencji. To już nie jest obraz a la słynne "walnęło-urwało" (? by E. Klich), lecz raczej "myśmy chcieli jak najlepiej, lecz oni nam nie dawali". Pamiętamy, jak K. Parulski uznał kiedyś za coś w rodzaju sprawy bez precedensu, iż Ruscy ze swej świętej ziemi nie deportowali "natowskich oficerów", którzy przybyli badać sprawę tragedii z 10-go Kwietnia (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/osobliwosci.html). Pamiętamy, co zawierał dokument zwany "polskimi uwagami do raportu MAK", ale też mamy świeżo w pamięci wypowiedź mgr. inż. J. Millera, który stwierdził (1-go sierpnia 2011 http://www.rp.pl/artykul/695503.html) ni mniej ni więcej, tylko że "Ta lista jest ciągle aktualna" - a propos braków w dokumentacji, którą miała "stronie polskiej" dostarczyć Moskwa. Nawiasem mówiąc Miller popełnił zabawny lapsus językowy w postaci składniowej dwuznaczności (odpowiadając w imieniu swej "komisji" na pytanie: "To jak napisaliście raport?"): "Byliśmy w tym samym Układzie Warszawskim, więc w końcu znaleźliśmy potrzebne papiery." Oczywiście chodziło mu, jak sądzę, o daleką i zapomnianą, za ruskimi górami i za lasami, przeszłość, czyli chciał powiedzieć, że specjalistom pracującym w "komisji" udało się dotrzeć do pradawnych ruskich bumag, skoro kiedyś na tych ziemiach stacjonowała wyzwolicielska armia czerwona po stacjonowaniu której pozostało nie tylko mnóstwo wojskowego sprzętu oraz klasyfikacja polskich jednostek wojskowych (numeracja nie zmieniona mimo "transformacji"), ale, co warto przy tej okazji dodać, której to armii czerwonej "chór" corocznie, o ile się nie mylę, przybywa z ożywczą pielgrzymką na tę nadwiślańską ziemię (witany przez wdzięczną tubylczą ludność zasłuchaną w pieśni armii wyzwolicielki). Nie możemy raczej podejrzewać po słowach szefa "komisji", iż Polska już na dobre weszła do Układu Warszawskiego, bo przecież by to nam jakoś 9 maja na kolejnej defiladzie na placu czerwonym z udziałem naszych żołnierzy ogłoszono. Lapsus Millera jednak pocieszny, gdyż sprawia wrażenie, iż jakieś pozytywy z tego Układu Warszawskiego mimo wszystko były.

No ale rozgadałem się niepotrzebnie, a inna tematyka jest niniejszego posta. Chociaż, czy doprawdy inna? Czy to czasem już nie delikatne zefirki peerelu, lecz stara i znana aż za dobrze, zatęchła atmosfera całkowitej podległości ruskiej Centrali nie zapanowała u nas? Oto wszak M. Grochowski nie tak znowu dawno opowiadał o smoleńsko-pobojowiskowych pracach przedstawicieli "komisji", które trwały "cały dzień, do nocy" (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110809&id=po15.txt). Można oczywiście podziwiać nadludzkie zdolności tych ekspertów, którzy w ciągu jednej doby (nawet liczonej w ruskiej strefie czasowej, gdzie czas biegnie w przeróżnych kierunkach) są w stanie genialnie ogarnąć multum szczegółów związanych z największą polską tragedią powojenną z liczbą ofiar szacowaną na ok. 100. Można jednak też podejść do takiego stanu rzeczy w nieco inny sposób i zapytać tak z głupia frant: skoro panowie specjaliści mieli raptem jeden dzień na zapoznanie się z "miejscem wypadku", to jaki sens miało ich dalsze "badanie" (właśnie biorąc pod uwagę gigantyczną skalę tragicznego wydarzenia)? Jak zresztą wiemy, "komisji Millera" nie przeszkodziło to stosunkowo krótkie przebywanie na "miejscu zdarzenia", gdyż posiłkowała się zawartością "galerii" fotoamatora specjalnego znaczenia (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/fotoamator-specjalnego-znaczenia.html) doc. S. Amielina vel blogera smoleńskiego gubernatora Antufiewa (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/blogerzy-gubernatora.html).

Doszło do pojawienia się kuriozalnych wprost sprzeczności w relacjach samych przedstawicieli "komisji Millera", z których jedni twierdzili (jak np. R. Benedict http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110805&typ=po&id=po02.txt), że to Ruscy odczytywali zapisy CVR, a drudzy (jak np. W. Targalski), że wprost przeciwnie, czyli Polacy: "Tak naprawdę Rosjanie tego nie odczytali. Cały materiał, którym dysponowali, jeśli chodzi o deszyfrację nagrań z kokpitu, powstał z tego, co my odczytaliśmy. Oni na tym polegali. To, co nam udało się odczytać, MAK uznał za pełną deszyfrację tego rejestratora CVR. Ich raport mówi, że to oni odczytali. Ja to wiem. Ale było inaczej. Jedynie tłumaczenie weryfikował rosyjski tłumacz przysięgły. Ja brałem w tym udział od początku, od 11 kwietnia 2010 roku, gdy tylko się okazało, że zapis jest zachowany. Co mogliśmy, to odczytaliśmy. Całe dwa tygodnie, które tam spędziłem, i potem następne, pracowaliśmy z ppłk. Michalakiem i płk. Rzepą na odsłuchiwaniu." (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110827&typ=po&id=po03.txt)
http://freeyourmind.salon24.pl/337462,jednym-glosem

Targalski zresztą dodawał w tymże wywiadzie: "my nie mieliśmy nawet aparatów" (jeśli chodzi o sporządzanie dokumentacji wideo podczas prac badawczych), a więc "wszystko robili Rosjanie". Ale przecież i na tym curiosum nie koniec. W piątkowym "NDz" pojawiła się informacja, że śledczy polskiej prokuratury wojskowej mają do dyspozycji... blade ksera fotograficznej dokumentacji "miejsca wypadku" (np. ofiar po wstępnej identyfikacji), a nie oryginały zdjęć (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110916&typ=po&id=po17.txt). Jeśli tak faktycznie miałby wyglądać zasób najważniejszych materiałów dowodowych, to mówienie o poważnym dochodzeniu stanie się czystą kpiną.

Czy jeszcze coś można dorzucić do tej czarnej listy? Ależ naturalnie, że tak. Dzisiejsze wydanie "NDz" informuje o kolejnych skandalicznych sytuacjach związanych ze "smoleńskim śledztwem":

"- Ja z dwoma kolegami: ppłk. Januszem Niczyjem i ppłk. Dariuszem Majewskim, byliśmy w zasadzie obserwatorami. Pierwszy raz pojechaliśmy z panem Gieorgijem Jaczmieniowem z MAK, zastępcą Morozowa i przewodniczącym komisji lotniczej. Nasz udział był jakoś załatwiony przez MAK - relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Sławomir Michalak. Efektem tych prac jest liczący 100 stron dokument, opublikowany jako załącznik 4.9.3 protokołu komisji.
- Jedno mi się tylko nie podobało - mówi Michalak. - Skończyliśmy badania. Mieliśmy obiecaną dyskusję ze specjalistami z Lubierców. I do niej nie doszło. Nie wiem, dlaczego. Kilkakrotnie pytałem, kiedy możemy się spotkać. Ale nic z tego nie wyszło.


Dlaczego w rosyjskim protokole nie ma najmniejszego śladu po pobycie polskich specjalistów w Lubiercach, skoro inne rosyjskie raporty z badań prowadzonych przy udziale Polaków bardzo skrupulatnie je odnotowują? - Żeby się podpisać, musiałbym ten dokument dostać, mieć trochę czasu na przeczytanie i ewentualną dyskusję z tym, kto go napisał. A myśmy dostali gotowy tekst w październiku. Nikt o to nas zresztą nie prosił - przyznaje Michalak",

ale teraz najlepszy fragment:

"Ani współpraca polskich ekspertów z Rosjanami nie układała się tak dobrze, jak to przedstawia MAK, ani sam komitet nie jest tak doskonałą i profesjonalną instytucją, za jaką się podaje. Nie posiada laboratorium akustycznego, ekipa z Polski słuchała zapisów rozmów załogi w zwykłym pomieszczeniu biurowym, z oknem wychodzącym na ulicę."
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20110917&typ=po&id=po02.txt

To dopiero kwiatek ? biurowe odsłuchiwanie zapisów rozmów załogi. Dobrze, że nie w przedziale jadącego pociągu. Można by więc, biorąc to wszystko w całość, zastanawiać się nie tylko nad tym, jak to jest robić sobie z gęby cholewę, ale przede wszystkim, jak to jest, że taka instytucja jak "komisja Millera" w ogóle ośmieliła się zupełnie na serio publikować jakiekolwiek "finalne" dokumenty, raporty czy protokoły związane ze "śledztwem smoleńskim"? Dlaczego dopiero teraz, a więc już długo PO opublikowaniu całej masy przeróżnych dokumentów okazuje się, iż tak naprawdę polskich przedstawicieli Ruscy traktowali w sposób, który nakazywałby niezwłoczne przerwanie jakiejkolwiek współpracy, oprotestowanie zaistniałego stanu rzeczy i ? właśnie ? skierowanie całej sprawy na forum międzynarodowe. Jeśli bowiem Ruscy UNIEMOŻLIWIALI Polakom badanie przyczyn tragedii, to należało zaprzestać pseudobadań i dać opinii publicznej jasno do zrozumienia, że w takich warunkach kooperacja w ogóle nie jest możliwa i sprawą powinno się zająć gremium międzynarodowe. Tak jednak polscy eksperci nie postąpili i teraz co rusz wylewają jakieś przedziwne żale, że tego im nie pozwolono, tamtego im nie udostępniono, tego nie mogli, a pod tamtym to się nawet nie podpisali, bo gotowy ruski dokument do rąk dostali.

Podpisali się jednak pod wieloma dokumentami, które opublikowała "komisja Millera", więc de facto zalegalizowali ten skandaliczny stan rzeczy, jaki powstał i utrwalił się przez wiele miesięcy nadzorowanego przez Kreml i osłanianego przez wszystkie agendy promoskiewskiego Ministerstwa Prawdy "śledztwa". Nie są więc wcale zwolnieni z odpowiedzialności za to, jaki kształt całe to pseudośledztwo przybrało.


http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/badzac-w-tunelu-millera.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/tunel-millera.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/raport.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/natowscy-oficerowie-konferuja.html
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/niewinni.html



Link do notki z komentarzami:
http://freeyourmind.salon24.pl/343578,o-gebie-i-cholewie





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.